wtorek, 16 września 2014
piątek, 18 lipca 2014
The
North Face Ultra Dziadostwo
Buty
The North Face Ultra Trail były dla mnie wielką niewiadomą. Nie
znałem wielu osób, które biegały w nich dłużej, by podzielić
się kompleksowym zestawem wrażeń, a ich bieżnik, jak zażartował
znajomy, podobny był do niczego. Skusił mnie jednak vibram,
wrażenie trwałości i wygody, a także ładna szata graficzna.
Na
samym początku oddać trzeba tym butom jedno - bardzo dobrze izolują
cholewkę od nawierzchni, doskonale nadając się dzięki temu do
kamienistego podłoża, jakie spotkać można w Beskidzie Śląskim,
czy w Tatrach. Ból po uderzeniach o kamienie był nieznaczny, a
zużycie bieżnika niewielkie. Na tym jednak koniec pozytywnych
wrażeń.
Pierwszą
kwestią, o której trzeba wspomnieć, gdy mowa o wadach tego modelu
to nietrwałość sięgająca granic absurdu. Buty, które widać na
zdjęciach przebiegły niecałe 200 km w nieco ponad miesiąc, będąc
używane zamiennie z dwoma innymi parami obuwia. Cała cholewka
podziurawiona jest jak szwajcarski ser, pozwalając zmieścić w
pęknięciach prawie całą dłoń. Konsekwentnie więc, kamienie, od
ktorych miała izolowac podeszwa wpadały do wnętrza cholewki
prezentując mi nowy wymiar bólu na zbiegach. A jeśli o zbieganiu
już mowa, to warto wspomnieć o przyczepności. Nie biegałem w
butach, które na śliskiej nawierzchni zachowywałyby się rownie
beznadziejnie. W czasie Chudego Wawrzyńca, na zbiegu z Rachowca
czułem się jakbym zjeżdżał na nartach, nie mając jednocześnie
kontroli nad kierunkiem jazdy, ani też wpływu na to, kiedy się ona
skończy. A skończyła się po około 54 kilometrach, po których
długo żałowałem, że nie pobiegłem w Kinvarach.
Fatalnej
jakości są także sznurowadła, które zostają w rękach przy
próbie mocniejszego ich zawiązania. W czasie naszej niedługiej
przygody regulowałem je i skracałem niejednokrotnie tracąc już
sporą część ich długości. Ciekawa
jest jednak wytrzymałość podeszwy. Jak widać bowiem na zdjęciu,
pomimo, choć krótkiego, to intensywnego górskiego doświadczenia,
nie nosi śladów zużycia. Nie widać żadnych starć, ani ubytków,
co świadczy o tym, że moje zaufanie do vibramu nie było zupełnie
bezpodstawne.
Mając
więc na uwadze powyższe, zdecydowanie odradzam ten model, który,
choć zapowiadał się obiecująco, sprawił, że przy następnych
zakupach butów tej marki poczekam na więcej opinii i testów, jakie
pozwolą uniknąć mi niespodzianek tak przykrych jak ta.
Kuba
piątek, 18 lipca 2014
Saucony Kinvara TR 2
"Każdy
potrzebuje przyjaciela" jak śpiewał Kazik Staszewski. Kim jest
więc prawdziwy przyjaciel? Można na nim polegać? Nigdy nie
zawiedzie? Jest u naszego boku w najpiękniejszych, a także tych
najtrudniejszych chwilach? Jeśli tak, to ja swojego znalazłem. Jest
nim but Saucony Kinvara TR 2. I choć
nazywam go przyjacielem, myślę, że moja miłość do niego jest
miłością po trosze matczyną - bezkrytyczną i ślepą na wady, od
których nie jest wolny. Jak każdy.
Przejdźmy jednak do samego
początku naszej znajomości. Poznaliśmy się w gdańskim Sklepie
Biegowym, gdzie zwrócił na mnie swoją uwagę z jednej strony
wyzywającą szatą graficzną, z drugiej zaś prostotą i
minimalizmem. Jest to bowiem typowym but startowy - marginalna
amortyzacja, niewielka waga, niskie zawieszenie i czteromilimetrowy
drop. W drugiej kolejności, zainteresowała mnie intrygująca
podeszwa - choć nie jest zbyt agresywna, drobne gumowe wypustki
nadają jej charakteru prawdziwej bestii. Apogeum nastąpiło jednak
po pierwszej przymiarce - 220 g zdawało się ważyć tyle, co nic.
Jeszcze tylko kilka kroków, chwila przebieżki i jestem pewien -
"biere je!".
Od samego początku niepokoiły
mnie dwie kwestie - miękki zapiętek, który zdawał się nie
gwarantować stabilizacji stawu skokowego, z którym nierzadko miewam
problemy oraz niewielka grubość podeszwy, przez którą czuć było
najmniejszy nawet kamień.Szybko okazało się jednak, że moje obawy
są bezpodstawne. Zapiętek wyposażony został bowiem w żelowe
poduszki, które delikatnie opinają stopę sprawiając, że ta nie
wypada z cholewki. Niemniej przyzwyczajenie się do tego rozwiązania
wymagało dłuższej chwili, przez którą nie mogłem nigdy zawiązać
sznurowadeł tak, by albo nie sprawiały wrażenia nadmiernego
ucisku, albo za dużego luzu. Jeśli chodzi zaś o dolegliwości
towarzyszące uderzeniu o kamień, to jest to kwestią
przyzwyczajenia i dostosowania sposobu stawiania stopy przy lądowaniu
tak, by uniknąć bolesnych spotkań z przeszkodą.
Pierwszym sprawdzianem dla
Kinvarów była Wielka Prehyba - Maraton na pograniczu Beskidu
Sądeckiego i Pienin zorganizowany w ramach Biegów Górskich w
Szczawnicy. Start ten był przełomowy w kwestii mojego podejścia do
sportowego obuwia. Nie spodziewałem się bowiem, że w tak trudnych
warunkach jak wtedy (deszcz od pierwszej do ostatniej minuty biegu)
but może być tak przyczepny. Pomimo skromnej, jak mogłoby się
wydawać, podeszwy, nie wpadłem w najmniejszy nawet poślizg, a na
zbiegach po pienińskich halach, które przypominały jedną wielką
kałużę czułem się stabilnie jak niemowlak na rękach swojej
matki. Do tego jeszcze ponadprzeciętna elastyczność oraz
wyśmienite czucie podłoża i szybko pomarańczowo - żółte
trzewiki, jak porównywał Łukasz w swojej relacji, stały się
moimi pierwszymi butami startowymi. Od tamtej pory przebiegłem w
nich:
1. III Górską Majówkę - Bieg
na Błatnią.
2. VI Bieg Sokoła.
3. VI Bieg im. dh. Franciszka
Marduły.
4. IV Bieg im. hr. Władysława Zamoyskiego (10 km
asfaltem do Morskiego Oka - zapisałem się spontanicznie, nie mając
przy sobie butów do biegów ulicznych - spisały się świetnie).
5.
XI Bieg Rzeźnika.
Kiedy kupiłem moje cudowne
Kinvary, wiele osób sugerowało, że z pewnością nie będą one
zbyt trwałe. Wykonane są bowiem niemal w całości z siatki, która
zdaje się być bardzo wrażliwa na uszkodzenia mechaniczne. Warto
jednak zaznaczyć, że siatka poszyta została podwójnie, w związku
z czym nawet, jeśli zdarzyły się już ubytki w jej wierzchniej
strukturze, to spodnia część trzyma się wciąż nieźle. Poza tym
znaki eksploatacji zaczęły pojawiać się dość późno (znacznie
później niż w Mantrach) i są kwestią raczej incydentalną (nagłe
uderzenie w kamień, przetarcie na wystającym korzeniu). Jedynym
większym problemem dotyczącym trwałości jest pęknięcie i
rozklejenie podeszwy w jednym z butów (widoczne na zdjęciu), które
nastąpiło w czasie Biegu Rzeźnika, prawdopodobnie wskutek
uderzenia o kamień lub przetarcia na zbiegu. Niektórzy żartowali
też z wyglądu przypominającego buty do gry w piłkę nożną -
kiedyś w Beskidzie Małym zdarzyło mi się usłyszeć: "patrzcie,
tak trenuje Messi!".
But polecam więc z całego serca. Przyznam jednak szczerze, że bywają
chwile, gdy nie mam ochoty w nich biegać. Tak bowiem jest z
minimalistycznym obuwiem, że korzystanie z niego może przypominać
masochizm. Każdy uraz boli znacznie bardziej przenoszony
bezpośrednio na stawy i mięśnie. Dlatego warto wyposażyć się
również w ich zmiennika, który zamortyzuje nas i pomoże, w razie
trudnych momentów zmęczenia.
PODSUMOWUJĄC
NA PLUS:
1. Niewielka waga.
2. Duża elastyczność.
3. Doskonała przyczepność.
4. Świetna oddychalność.
5. Cena (w większości sklepów tańsze od S-Labów).
NA MINUS:
1. Ból w razie uderzenia o
kamień, czy wystający korzeń.
2. Niewielka stabilizacja stawu skokowego.
3. Łatwo przemakają.
4. Spora podatność na uszkodzenia mechaniczne.
I choć nie wiem, czy następnym
butem, który kupię będzie model Kinvara, to właśnie za jego
sprawą jestem przeświadczony, że najpewniej będzie to Saucony!
Kuba
poniedziałek, 14 lipca 2014
Salomon Sense Pro
Wniosek
I
Kupiłem
już kolejną parę i zastanawiam się nad następną na zapas.
Wniosek
II
Pierwsza
para wciąż dzielnie służy.
Wniosek
III
Nigdy
żadne Salomony nie wytrzymały tyle ile ten model.
*
zdjęcia to porównanie starego i nowego buta
Salomon
Sense Pro kupiłem w marcu wtedy gdy po jednym z niedzielnych
treningów w Beskidzie Wyspowym gdzieś między Śnieżnicą a
Ćwilinem swój żywot skończyły Salomon S-Lab Sense Ultra. Buty
bardzo lekkie, z niepozornym bieżnikiem, ale też wytrzymujące max.
400-500 km.
Wtedy właśnie doszedłem do wniosku, że trzeba będzie znaleźć coś podobnego, ale mocniejszego. Salomon akurat był w tym momencie na ostatnim miejscu listy do sprawdzenia.
Wtedy właśnie doszedłem do wniosku, że trzeba będzie znaleźć coś podobnego, ale mocniejszego. Salomon akurat był w tym momencie na ostatnim miejscu listy do sprawdzenia.
Szukałem North Face'ów ale model Ultra dopiero pojawił się na rynku, a w Polsce nie zanosiło się, że pojawi się w najbliższym czasie (swoją drogą ostatnio zakupiłem TNF Ultra, ale o nich napiszę później).
W
pewnym momencie pojawiła się okazja do zakupu Sense Pro po całkiem
dobrej cenie, oglądnąłem je w Sklepie Biegacza w Krakowie i dałem
im szanse. Wróciłem do domu z parą landrynkowych trzewików ,
które jak się później okazało stały się moimi najlepszymi
dotychczasowymi kompanami.
Ważnym
aczkolwiek dla niektórych kiepskim elementem jest gumowy otok,
świetnie ochrania palce i daje komfort na mocnych i kamienistych
zbiegach, but otoczony jest gumą na całej swojej długości do
znacznie wydłuża jego żywotność. W środku znajdujemy
rozwiązanie z serii S-Lab czyli swoistą skarpetę która w
połączeniu z systemem wiązania daje bardzo dobre opinanie stopy,
dla mnie jest to ważne z racji tego, że nie jestem mocny na
zbiegach, a wole aby stopa na tym etapie biegu leżała w bucie
pewnie i nie przesuwała się
Bieżnik
jest wyższy i gęstszy niż w serii S-Lab, przy tym jest bardzo
mocny, nie pojawiają się wyrwy w gumie, parę kilometrów po
asfalcie też mu nie straszne.
Należy
pamiętać, ale w żadnym wypadku się tym nie zrażać, że but
należy do tzw. serii City Trail, skąd taki pomysł u Salomona?
Szczerze mówiąc nie wiem. Jak dla mnie ten model jest prawdziwym dedykowanym do biegów ultra. Dlaczego tak uważam ? But jest wysoko zawieszony, ale ma niski drop, jest to ważne w przypadku ochrony stopy przed kamieniami i nierównościami terenu, które wraz z powiększającym się dystansem stają się problemem. Małe potoki, kałuże które nie przekraczają połowy wysokości buta też nie powodują, że nasza skarpeta staje się mokra, odpowiedzialny za to jest gumowany otok na całej długości niebieskich Salomonów.
Również bieżnik daje pewne prowadzenie na praktycznie każdym
podłożu. Oczywiście w pełnym błocie nie będzie nam
komfortowo, ale mokre warunki nie są żadnym problemem. Biegałem
w nich w zimie, załapały się na tatrzańskie szlaki, nawet
przeżyły Rzeźnika, myślałem że właśnie Bieszczady staną się
miejscem ich wiecznego odpoczynku, ale nic bardziej mylnego, po
umyciu w zasadzie wyglądały jakby tych 80 km nie zrobiły.
W
tym wszystkim są to buty raczej elastyczne, mają lekko wzmocniony
zapiętek, który bardzo dobrze dopasowuje się do stopy. Amortyzacja
jak na 5 mm drop jest przyjemna, fajnie tłumi wszelkie nierówności,
ostre kamienie też nie stanowią zagrożenia dla naszych stóp.
Komu
polecam takiego buta ? Na
pewno tym, którzy sporo biegają w terenie i potrzebują lekkiego
buta, który daje nam całkiem sporo amortyzacji, a przy tym jest
elastyczny. Warto zwrócić uwagę na szerokość podeszwy, jest ona
spora, ale dzięki temu but jest bardzo stabilny. Nie zdarzyło mi
się w nich jeszcze żadne wykręcenie kostki, a testowałem je w
każdych warunkach.
Łukasz
czwartek,
8 maja 2014
SALOMON SENSE MANTRA
TYTUŁEM
WSTĘPU
Recenzję tego buta
planowałem napisać po Wielkiej Prehybie, która miała być ich
największym sprawdzianem. Niespodziewanie zdecydowałem się jednak
na zakup Saucony Kinvara TR 2, jakie w okamgnieniu zdobyły moje
serce wypierając myśl o starcie w Salomonach. Po przebiegnięciu w
Mantrach jeszcze kilku kilometrów dzielę się teraz swoimi
wrażeniami.
GARŚĆ SZCZEGÓŁÓW
waga: 270 g
drop: 6 mm (21/15
mm)
cena: ~ 400 PLN
DLA...
1. Rozpoczynających
przygodę z obuwiem minimalistycznym.
2. Minimalistów,
którzy nie chcą w pełni rezygnować z amortyzacji.
3. Wysoko
zawieszonych (12 mm) tradycjonalistów szukających lekkiego buta
startowego.
PIERWSZE WRAŻENIE
(łac. wrażenium prima)
Na model Sense
Mantra przesiadłem się z topornych XT Hornetów, które jak mawia
znajomy spoczywają teraz w krainie wiecznej amortyzacji. Nie trudno
wyobrazić sobie mój szok, ulgę i radość skomponowane w jednym
zastrzyku wrażeń dostarczonych po pierwszym biegu, jaki w nich
zrobiłem. A zacząłem spokojnie. Dzień przed Zimowym
Ultramaratonem Karkonoskim wykonałem 40 minut przetarcia na Hrobaczą
Łąkę w Beskidzie Małym. Tylko 40 minut rozgrzewki... Albo aż
2600 sekund ogromnej ulgi i satysfakcji. But okazał się bardzo
sprężysty - doskonale czułem w nim podłoże. Przetoczenia były
niezwykle szybkie, a bieżnik doskonale trzymał się nawierzchni.
Niskie zawieszenie i wzmocniony zapiętek dawały mi poczucie
bezpieczeństwa względem potencjalnych zwichnięć stawu skokowego,
które już prawie od roku spędzają mi sen z powiek. Najbardziej
nachalnym odczuciem była niezwykła lekkość buta, która w
porównaniu do poprzednich modeli, w których biegałem (XT Hornet,
Speedcross) prezentowała się jak fechtunek względem ciężkiej
artylerii.
Im więcej jednak
kilometrów w nich przebiegałem, tym bardziej przyzwyczajałem się
do nowego komfortu, a na wierzch niczym zgniłe jajo w garnku wody
wychodziły problemy, o których wcześniej nie miałem pojęcia...
CO MNIE BOLI? (łac.
quo me dolorit coca - cola Mc Donald's)
Powiem wprost.
Salomon produkuje buty jednorazowe. Każdy model, w którym biegałem
uległ znacznej eksploatacji już po około 400 km treningu w
terenie. Po czterech tygodniach używania zewnętrzne poszycie
wewnętrznej części buta, gdzieś w miejscu, w którym śródstopie
staje się podbiciem, uległo takiemu przetarciu, że w powstałą
dziurę mogę śmiało włożyć dwa palce mojej dłoni. Ponadto, jak
w każdym modelu irytuje mnie system sznurowania quick lace. Wiem, że
wielu biegaczy bardzo go ceni za jego skuteczność, szybkość i
prostotę. W moim wypadku, nie ma jednak szans, by zawiązać buty w
taki sposób, by zaciśnięte sznurowadła nie uciskały boleśnie
grzbietu stopy. Wbrew pozorom Mantry nie są wcale zawieszone aż tak
nisko. Pięta znajduje się na wysokości 21 mm, a zbawienny system
endo fit nie uchronił mnie przed patologicznymi ruchami stawu
skokowego, których rezultatem było skręcenie w czasie długiego
wybiegania w Beskidzie Żywieckim. W oczy rzuca się też ogromny
otok, który choć skutecznie chroni palce przed uderzeniami o
kamienie, przypomina nieco toporne rozwiązania z krainy
Speedcrossów. Wreszcie, podeszwa Contagrip nie najlepiej radzi sobie
z poślizgami na liściach i w błocie, gwarantując każdorazowo
pełen emocji quiz pod tytułem "Będzie gleba, czy nie?".
LUBIĘ TO! (niem.
das ist optimal!)
Co, by nie
powiedzieć, Salomon Sense Mantra to buty serii Sense, przez co nie
można odmówić im lekkości i optymalnego bilansu amortyzacji
względem czucia podłoża. Przyznać trzeba także, że są one po
prostu ładne. Uważam, że jest to model jak najbardziej godny
polecenia, jednakże nie dla każdego. Sam na pewno rozważę ich
wybór przed Biegiem Rzeźnika, gdzie bez wątpienia przyda mi się
umiarkowana amortyzacja i nieco wyższy drop, by oszczędzić bólu
moim łydkom. Póki co, leżą one jednak na półce służąc jako
zamiennik dla nowych Saucony Kinvara TR 2, o których kilka słów
już niebawem!
Kuba
Słuchawki Sony NWZ-W273
Przyleganie do głowy jest dobre, trzeba po prostu przestawić się na to ze coś z tyłu na włosach będzie nam leżało, ale jako że biegam z buffem czy lato czy zima, czy słońce czy deszcz to akurat ten problem odpada.
czwartek, 6 marca 2014 roku
Słuchawki Sony NWZ-W273
Po wykończeniu na przestrzeni ostatniego roku 3 iPodow Shuffle
zdecydowałem się w końcu poszukać czegoś co wytrzyma bieganie w deszczu
tudzież wzmożone pocenie. iPod miał duży plus w tym ze można było go
przypiąć do spodenek i po prostu biec. Bateria tez dawała radę. Gorzej z
odpornością na wilgoć.
Trafiłem na informacje o tym odtwarzaczu
Sony trochę przez przypadek, ale pozytywne recenzje zachęciły mnie do
zakupu. Cena wyjściowa 299 PLN nie odstrasza, a spokojnie można dostać
go taniej.
Samo urządzenie ma niewątpliwy plus jakim jest waga-
29 gram. Na głowie tego nie poczujemy, gra dobrze , nawet generuje ładne
basy :)
Przyleganie do głowy jest dobre, trzeba po prostu przestawić się na to ze coś z tyłu na włosach będzie nam leżało, ale jako że biegam z buffem czy lato czy zima, czy słońce czy deszcz to akurat ten problem odpada.
Najważniejsze jest sterowanie i jedyne do czego można się przyczepić
to to że przyciski są twarde , wciśnięciu towarzyszy dźwięk - może to i
dobrze bo bez tego ciężko byłoby wyczuć czy udało nam się coś nacisnąć.
Według mnie to cena wodoodporności- wg Sony do 2m.
Jeszcze ze nim nie pływałem, ale może spróbuję chociaż nie jest to dla mnie atrakcją na którą czekam z niecierpliwością ;)
Funkcje czysto biegowe są naprawdę na wysokim poziomie.
Dużym plusem jest synchronizacja z iTunes oraz pojemność 4 GB, w sam raz na biegową kolekcje.
Ciekawa funkcja jest opcja szybkiego ładowania, po 3 min odtwarzacz gra
wg zapewnien producenta 60 min. To pozostaje mi tylko sprawdzić , ale
po wyjęciu z pudełka dioda ładowania świeciła na czerwono co oznacza że
bateria była w stanie krytycznym, ladowalem go pierwszy raz może 10 min i
bez problemu wytrzymał 80 min treningu na siłowni.
Na pełnym lądowaniu deklarowany czas pracy to 8h, długiego ultra nie wytrzyma jak ktoś będzie chciał słuchać cały czas muzyki.
Pełna nazwa modelu - Sony NWZ-W273
Dostępny w 3 kolorach - czarnym, białym i takim jak na zdjęciach poniżej.
Łukasz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz